Strona:PL Waleria Marrené-Walka 110.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Marya spojrzała na niego zdziwiona, dla czego on czynił pytanie, które czuła się w prawie właśnie zwrócić do niego.
— Czyż ja wiem! szepnęła, załamując ręce.
W głosie jej, w tym ruchu, w tej całej postawie, było znać ostateczną bezbronność, która charakteryzowała tę kobietę.
Pan Fulgenty zdawał się wprawdzie przerażony bezskutecznością słów swoich, jednak czuł się w obowiązku mówić dalej:
— Zaciszna wystawiona na sprzedaż...
Te ostatnie wyrazy wywołały w młodej kobiecie jakąś rozpaczliwą energię.
— Nie, to być nie może! zawołała, to być nie może! nigdy bym nie porzuciła tego miejsca, gdzie się rodziłam, gdzie przyrosłam duszą i sercem! Ja nie pojmuję życia gdzieindziej. Panie Jeżyński, broń mię, ratuj, ja nie chcę porzucać Zacisznej!
Pan Fulgenty był zdumiony i przestraszony zarazem tym niespodziewanym wybuchem; sprzedaż Zacisznej zdawała mu się dotąd rzeczą nieodwołalną, on myślał o uratowaniu jakich ostatków mienia, o dalszem utrzymania wdowy, ale nigdy o obronie Zacisznej; jej żal wynurzony tak dobitnie, wyrażony po raz pierwszy, poruszył go do głębi serca. A gdyby też to, czego chciała było możliwe?
— Pani, zawołał uderzony tą myślą, trzeba coś postanowić, spróbować.
Jednak to coś było najtrudniejsze do wynalezienia dla dwojga ludzi nie mających pojęcia o interesach.
— Czemuż, wyrzekł w końcu Jeżyński, zniecierpliwiony własną nieudolnością: czemuż pani nie powiedziałaś tego wprzódy, nie zasięgnęłaś rady tych panów?
Marya wstrząsnęła głową.
— Oni wiedzieli o położeniu mojem, odparła, oni nie chcieli mi pomódz, pan tylko jeden wyciągnąłeś do mnie rękę.