Strona:PL Waleria Marrené-Walka 080.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pokoju, a kobiety mogły dosłyszeć przez ścianę szelest pióra biegnącego po papierze i oddech jego stłumiony.
Gdy pozostały same, stara kobieta ukryła twarz w dłonie i długi czas siedziała nieruchoma. Co się działo w jej sercu? któż mógł odgadnąć? Czy zły syn powracał do zbolałej pamięci, czy przypomniał jej się takim, jakim był w dniach niewiności pierwszego dzieciństwa, czy porównywała te swoje dzieci wykarmione jej mlekiem, a tak różne sercem i życiem? czy myślała nad przeszłością, czy nad obecną chwilą? Byty to tajemnice jej ducha. Jadwiga patrzała na nią czas jakiś, może odczuła walki wstrząsające tą cierpliwą, wytrwałą kobietą, ale nie śmiała przerywać jej zadumy, robota wypadła z jej pracowitych palców i tak z rękoma zaplecionemi na kolanach, siedziała pogrążona w smutnem milczeniu.
Wreszcie pani Ziembina powstała, jakby pod naciskiem jakiegoś postanowienia; włożyła kapelusz i okrycie, gotując się wyjść na miasto. Jadwiga spostrzegła to z bijącem sercem; ona wiedziała, gdzie wybierała się matka Lucyana.
— Pani, spytała cicho, czy dawno jak oni się widzieli?
Słowa te były niewyraźne, widać jednak trafiły w myśli jej, bo odparła od razu:
— Trzy lata minęło już, jak ostatecznie rozeszły się ich drogi.
— I od tego czasu Placyd nie dowiadywał się o brata?
— Nigdy; pisałam do niego tej jesieni, nie odpisał mi; a jednak patrz, dodała ciszej, jakby lękała się usłyszeć głos własny, ja teraz idę do niego.
Młoda dziewczyna domyślała się tego.
— Pani, szepnęła: Saliccy mówią, że -emu dzieje się dobrze bardzo.
Stara kobieta wstrząsnęła głową.
— Słyszałam o tém, odparła.
— Jadwigo, dodała cicho, jakby te słowa wyrwały jej