Strona:PL Waleria Marrené-Walka 074.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Choroba nawet miała dla niego pobłażliwość dziwną; niby pieszczoty śmiertelne nurtowała go, niszczyła może życie w zasadach, ale czyniła to bez cierpień, powolnie, tak powolnie, że oczy matki i kochanki w niego wpatrzone, nie mogły dośledzić przemiany żadnej. Dzień po dniu spędzał szereg obowiązków ochotnie, nie skarżył się nigdy, tylko czasem oddech jego był krótki, dreszcz przebiegał ciało i napadała go niemoc dziwna, wówczas kładł głowę na kolana matki, a ona czuła, jak serce jego biło przyspieszonem tętnem, pod jej ręką. Ale to trwało krótko, bo widząc oczy jej trwogi i miłości pełne, podnosił się ze śmiechem i uspakajał ją pocałunkiem, a chociaż usta jego były gorące, śmiech był tak wesoły, że biedna kobieta zapominała przerażeń swoich, a niepokój brała za urojenie.
Teraz on stanął na progu, otulony studenckim płaszczem; zrzucił go i ukazał im się w całym wdzięku wybujałej postaci; przecież czoło miał blade bardzo i pomimo zimna, operlone kroplami potu, ale on nie zważał na to, spojrzał w około i ujrzawszy dwie kobiety, uśmiechnął się radośnie.
— Spóźniłeś się Lucyanie, wyrzekła matka.
On przeciągnął ręką po czole i spojrzał na zegar.
— To prawda, odparł kładąc na stole plikę papierów którą przyniósł z sobą; ale za to mam nowe zajęcie, dostałem to do przepisywania.
I spojrzał na dwie kobiety, jakby dumny był z tego, że potrafi coś przyrzucić do dziennego zarobku; ale one snadź nie podzielały tego uczucia, bo skrzyżowały smutne spojrzenie i spuściły oczy, lękając się by dostrzeżone nie zostało.
— Ty i tak za wiele pracujesz wyrzekła matka.
Młody człowiek wstrząsnął złotemi włosami z dziwnym wyrazem postanowienia i siły.
— Nigdy za wiele matko; nawet gdyby nauka nie