Strona:PL Waleria Marrené-Walka 071.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Czy jesteś pani tego zupełnie pewna? zawołała dziewczyna. Spróbuj raz jeszcze, przedstaw mu położenie wszak tu chodzi o Lucyana.
Mówiła to błagalnie prawie, złożone ręce podnosząc do piersi, jakby lękała się, by matka nie odepchnęła dobrowolnie tej deski zbawienia.
Ale ona spojrzała na nią wzrokiem pełnym boleści i łez niewypłakanych.
— Czy sądzisz? spytała, że ja go nie kocham także? żem mogła potępić go bez przekonania?
I znów była chwila ciszy. Kobieta powstała nie zważając na Jadwigę, odsunęła ją łagodnie i zabrała się znowu do pierwszej roboty, jakby nie chciała więcej myśleć o tej wiecznie krwawej ranie serca; ale daremnie, ręce jej zajęte pracą drżały, a czoło pozostało mroczne, jakby odbijała się na niem jakaś wewnętrzna walka.
Młoda nauczycielka w milczeniu spoglądała na jej gorączkowe ruchy.
— Czy nie mogę ci w czem pomódz, pani? wyrzekła.
Kobieta spojrzała na nią jakby ze snu zbudzona.
— Nie, moje dziecko, szepnęła, robota nie wielka, sama jej podołam.
Jadwiga nie nalegała, usiadła przy oknie i szyć zaczęła, spoglądając od czasu do czasu na stary zegar, którego wskazówka posuwała się może zbyt wolno, wedle jej chęci.
— A ty Jadwigo! spytała po długiem milczeniu matka Placyda: czy zdecydowałaś się wyjechać na wieś z Salickimi?
Blada twarz dziewczyny zarumieniła się gwałtownie.
— Ja nie wiem jeszcze, odparła; propozycye robią mi świetne, ale nie mogę się na to zdecydować.
Kobieta znowu westchnęła boleśnie:
— Jadwigo! wyrzekła, ty wiesz, że cię kocham, że