Strona:PL Waleria Marrené-Walka 067.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Mecia, zwracając się do niej od lekcyi, którą widać odbywała, z przybyłą na godziny nauczycielką.
— Wystaw sobie, odparła panna Oktawia, przyszedł tam ktoś do mamy okropnie brzydki.
Nauczycielka podniosła głowę, spoglądając na Oktawię ze smutnym wyrzutem: czyż brzydota ta miała pobudzać do śmiechu? ale nie wypowiedziała myśli swojej. Oktawia mówiła dalej:
— Do tego nazywa się Placyd Ziemba i tak zabawnie patrzał na mnie!
— Placyd Ziemba, podchwyciła nauczycielka, jak gdyby ją także uderzyło to imię.
— A panna Jadwiga zna go może? wyrzekła Oktawia, nie zmieszana wcale tem przypuszczeniem, patrząc na nią drwiącemi oczyma.
Nauczycielka snadź nie uważała za stosowne, odpowiedzieć na pytanie postawione w ten sposób i nie zważając więcej na pannę Oktawię, zwróciła się do swojej uczennicy, tłómacząc dalej przedmiot zaczęty.
Była to młoda dziewczyna, może w tym samym wieku co Oktawia, ale jakże od niej odmienna! Przy świetle rozkwitłej pannie Salickiej, jej drobna postać wyglądała dziecinnie prawie. Nie miała ona ani jej klasycznych rysów, ani olśniewającej piękności, a przecież ta cicha, cierpliwa twarz posiadała urok niewypowiedziany, a spojrzenie jej siwych oczu wpijało się w głąb serca swą łagodną siłą. Znać było na jej młodem czole dojrzałość myśli, wyrobionej w twardej szkole życia; snadź zmuszona sama wystarczać sobie, w wieku gdzie każdy ma opiekę i wsparcie, nie upadła pomimo to na duchu, ale mężnie i wytrwale walczyła o byt co chwilny, o miejsce swoje pod słońcem, i snadź w tej walce wzrastały siły, bo na twarzy jej jaśniała spokojna powaga i pewność siebie istot, co nie mogąc oglądać się na drugich, wyrobiły sobie z konieczności własny pogląd, sąd własny i może po-