Strona:PL Waleria Marrené-Walka 007.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

W smutny dzień jesienny, przy zapadającym zmroku, szedł wolnym krokiem młody jeszcze człowiek przez ulice Warszawy; postać jego była znużona, a oczy gorączkowe błądziły od przedmiotu do przedmiotu, lub po twarzach ludzkich, nie zatrzymując się nigdzie. Powierzchowność jego wytworna, pieszczona, nacechowana była tą miękkością zdradzającą wybitny rys charakteru i usposobienie; jeśli temu człowiekowi groziło nieszczęście jakie, on nie miał siły go odwrócić, jeśli nadeszło, nie potrafił go dźwignąć, dość było spojrzeć na niego uważnie, by odgadnąć to od razu. Przywyknienie musiało być dla niego prawem, skłaniał głowę przed każdą burzą, pokonany zawczasu, lękał się walki i puszczał łódkę swą na wolę prądów bez oporu. Znać w nim było tę nieuleczoną słabość woli, którą dopiero niepowodzenie na jaw odkrywa, rzucając niepowrotnie zwyciężonego na pastwę złych losów. Czasem w wyjątkowych okolicznościach ludzie tacy prześlizgnąć się mogą po fali życia, i nie dotknięci twardą ręką rzeczywistości, dobiegną kresu swego spokojnie i nikt nie domyśli się nawet, z jak kruchej gliny ulepieni byli. Ale dzisiaj w wieku starcia się żądz i idei, w wieku gdy społeczeństwo drży w posadach, siląc się wydostać na nowe drogi i pyta zasad odwiecznych na mocy czego rządzą dotąd światem, kiedy wśród ogólnego zamętu każdy na