Strona:PL Waleria Marrené-Pensjonarki 047.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mieńca, ale teraz bladość ta wydawała mi się chorobliwą, oczy były sino podkrążone, na policzki padał długi cień rzęs, a usta były tak jakoś złożone, jakby skarżyły się przez sen na sieroctwo i zapomnienie.
Patrzałam na nią z bijącem sercem i nie wiedzieć czemu, łzy cisnęły mi się do oczów.
Wreszcie obudziła się Kocia, spojrzała w koło, zobaczyła wszystkie rzeczy, rozłożone na łóżku, ale najprzód jeszcze zobaczyła mnie, pochyloną nad sobą.
— Co to jest? zapytała, co to znaczy?
— To ja, Kociu, zawołałam, rzucając jej się na szyję, to ja chciałam ci powiedzieć, że cię kocham i prosić, byś mnie choć trochę kochała.
Zrazu wyrywała mi się, ale ja widziałam już teraz, czego jej trzeba; ściskałam ją mocno, gorąco obejmowałam ramionami, aż wyrzekła wreszcie.
— Czegóż ty chcesz znowu?
Słowa jak zwykle u niej były oburkliwe, ale głos był miękki, zwilżony. Głos ten kłócił się ze słowami.
— Ja nie mam siostry, Kociu, i ty nie masz jej także, otóż myślałam — miałam nadzieję — bądźmy sobie siostrami, Kociu!
— I dla tego dajesz mi te wszystkie rzeczy. Otóż nie, ja ich nie chcę.