Strona:PL Waleria Marrené-O rolę 30.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   26   —

Sochala szedł za nimi jakby nieprzytomny, wpatrzony w córkę. Od czasu jak ją zranił, nie powiedział ani słowa, nie wydał głosu, patrzał przerażony na swój czyn i swoje nieszczęście. Jak martwy padł na ławę i wodził oczami po chacie, po ludziach, którzy ją napełniali. Czyż doprawdy był u siebie, czy to jego Małgosia leżała bez czucia? Czy on był sprawcą tego? i czy naprawdę Kozikowie krzątali się przy niéj, ratowali, jakby swoją, gdy matka głowę straciła, a on był zabójcą swego dziecka?
Przychodziło mu na myśl niewyraźnie, co teraz będzie. Pewno wezmą go ztąd daleko, zamkną do więzienia, będą sądzić. Ale co mu tam wszystko znaczyło! Niechby sam zginął, byle Małgosia była zdrowa, byle uśmiechała się do niego, jak zwykle, kiedy była weselem jego chaty.
— No, teraz w drogę! — odezwał się sołtys. — Zmarnowało się kawał czasu. Jaśku, puść dziewczynę i chodźwa!
Jasiek podniósł się nawpół nieprzytomny ze skrzyni, na któréj usiadł przy łóżku.
W téj chwili przecież Małgosia otworzyła powieki i wlepiła w niego siwe oczy, teraz takie smutne, zatęsknione, zbolałe, że aż serce pod tem spojrzeniem topniało.
Jasiek się zatrzymał.
— No chodź, już czas, — wołał sołtys.
I pociągnął go za ramię.
Jasiek postąpił parę kroków: kochał, czy nie kochał, cierpiał, czy nie cierpiał, czy był pełen niepokoju czy trwogi, iść musiał. Wiedział o tem