Strona:PL Waleria Marrené-O rolę 10.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   6   —

Sochalę z sołtysostwa zrzuci, i póty mędrkował, buntował, aż stało się jak chciał.
Chaty dwóch nieprzyjaciół były niedaleko od siebie, tylko stały po dwóch stronach wody: mogli przez nią widziéć dokładnie, co który robi, ale przeszkadzała im ona nieraz do kłótni i bijatyk, rozgraniczała obejście i dobytek. Tylko kiedy od Kozików kto chciał iść do wsi kościelnéj gościńcem, wysadzanym topolami, musiał przechodzić koło chaty Sochali, która stała ostatnia w rzędzie, przypierając bokiem do gościńca i wyglądała na drogę okienkiem.
Może dlatego Małgosia pod okienkiem siadała z kądzielą nawet w zimie zdala od ogniska, dlatego wycierała starannie maleńkie przepalone szyby, musiała widziéć przez nie coś, co ją szczególniéj zajmowało — i dlatego także zapewne wybiegła tak nagle z chaty, nie bacząc na rozkaz doglądania wieczerzy.
Biegła szybko, nie zważając na padający deszcz, do krzaków tarniny, co rosły na pastwisku za ogrodem i zasłonić mogły od drogi tych, co widzianymi być nie chcieli. Tam wsparty plecami o płot sadu czekał na nią parobczak, którego oczy niespokojnie zwracały się ku ścieżce, wiodącéj od chaty.
Spotkali się, ale spotkanie ich nie było radosne, jak dwojga młodych, co się zejdą pomimo strzeżenia starszych; oblicza ich obojga były smutne. On stał ponury i milczący, ona pytający wzrok wlepiła w niego.