Strona:PL Waleria Marrené-Nemezys 245.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

przecież, kiedy miałem przybyć do niéj z wieścią o śmiertelnéj prawie ranie syna, stanąłem wahający się na progu, odwlekając wejście. W końcu jednak zebrałem odwagę i zapukałem. Ociężałe kroki wewnątrz słyszéć się dały i stara kobiéta zaczęła otwiérać drzwi, mrucząc przez zęby:
— A czemuż tak późno przychodzisz? Obiad ostygł; czekam i czekam.
Na widok nieznajomego, cofnęła się z wyrazem w którym ciekawość walczyła ze złością; ta ostatnia jednak przemogła.
— Nie zastałeś pan syna mego w domu, odezwała się opryskliwie i trzymając drzwi w sposób taki, że zagradzały mi wejście.
— Wiem o tém, odparłem, i właśnie o nim z panią pomówić chciałem.
Nie zdawała się udobruchaną wcale, tylko okrągłe, przebiegłe oczy wlepiła we mnie, chcąc dojść prawdziwego celu moich odwiédzin, zanim przemówię; bo, jak u każdéj podobnéj istoty, niewiara była u niéj na porządku dziennym.
Twarz moja jednak, smutna i poważna, nie objaśniła jéj w niczém. Cmoknęła ustami z wyrazem niezadowolenia i niechętnie wpuściła mnie do mieszkania.
Na kominku, przy wpół wygasłych węglach, stał obiad; w pokoju panował nieporządek straszny.