Strona:PL Waleria Marrené-Nemezys 239.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Lekki, pogardliwy uśmiéch zarysował się na jéj twarzy; budziła go widać osobistość malarza.
— I z nim to, z nim Gustaw miał pojedynek? Nie, pan nie mówisz mi wszystkiego.
Wlepiła we mnie pytające oczy, domagając się koniecznie odpowiedzi na domysły i trwogi powstające w jéj myśli.
Nie chciałem jéj rozumiéć.
— Więc, zawołała po chwili milczenia, pan nie chcesz mi powiedziéć powodu pojedynku? Czyż może, czyż powinno zostać tajemnicą, zkąd Gustaw mógł znać podobnego człowieka?
Pochwyciłem to ostatnie pytanie, pomijając inne.
— Poznał go, odparłem, w domu w którym dawał lekcye.
— Ale o cóż oni się bili? mówiła znowu. Chcę to wiedziéć koniecznie!
Znać było w jéj głosie drżenie niecierpliwości. Ta kobiéta nie przywykła, by jéj się opiérano. Jednak postanowiłem milczéć.
— A jeśli to jest tajemnica, wyrzekłem, którą powinienem szanować?
Patrzyła przez chwilę w oczy moje, które spuścić musiałem; zrozumiała to i jakby pewna swego, mówiła daléj krótko, urywanie:
— Bierzesz mnie pan za dziecko. Ci ludzie bili się dlatego, że Gustaw przestąpił próg mego domu,