Strona:PL Waleria Marrené-Nemezys 237.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

noru światowy i obyczaj przyjęty nakazywały, czułem jednak że w obec jéj jasnego, niezbałamuconego żadnym sofizmatem sądu, jam był winien temu co się stało.
Wahałem się chwilę gdzie pójść najprzód; ale po namyśle poszedłem na Kruczą ulicę. Matka Gustawa zawsze dość wcześnie musiała dowiedziéć się o zdarzoném nieszczęściu, a pani Nasielska rachowała minuty w niepokoju.
Szedłem jednak powoli. Oczekiwano mnie niecierpliwie. Cerber stał przed domem, wypatrując mego przybycia. Pani Nasielska była w salonie z dziećmi; Władzio siedział przy niéj zafrasowany, tuląc głowę do jéj kolan; Julek, nie rozumiejąc ważności wypadku, bawił się cicho, nie mieszając smutku matki drażniącemi pytaniami.
Wszedłem. Na mój widok kobiéta chciała powstać, ale siły odmówiły jéj posłuszeństwa; podniosła tylko ku mnie oczy trwożne, błagające o dobre wieści.
— Bądź pani spokojną, wyrzekłem z goryczą któréj stłumić nie mogłem, stan jego nie pogorszył się wcale. Doktór ma nadzieję.
Złożyła ręce w milczeniu; usta jéj zdawały się poruszać modlitwą dziękczynną. Władzio z głośnym okrzykiem rzucił mi się na szyję; Julek nawet, widząc to, śmiał się radośnie.