Strona:PL Waleria Marrené-Nemezys 236.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

powierzyćby go można? spytał doktór, spoglądając na Gustawa, który wycieńczony utratą krwi i bólem, nie zdawał się w stanie go słyszéć.
— Ma matkę, odparłem, ale ja do niéj odwieźć go nie mogę. Wołałbym umieścić go u siebie, albo w swojéj pracowni. Każę tam przenieść wszystko co potrzebném być może i będę go sam dozorował.
Doktór popatrzył na mnie z pewném zdziwieniem.
— Ten młody człowiek, wyrzekł, obchodzi pana bardzo.
Czułem że krew uderzała mi do twarzy. Gdyby on mógł był przejrzéć głąb mego ducha i widziéć jaką tam walkę staczały wszystkie ludzkie uczucia ze ślepą namiętnością zawiści, nie czyniłby mi tego pytania. Nie odpowiedziałem na nie i wychylając się z powozu, dałem woźnicy adres pracowni.
Zaledwie umieściliśmy go tam, pod opieką felczera wezwanego przez doktora, zaledwie sprowadziłem sprzęty potrzebne, przypomniałem sobie obowiązki ciążące na mnie. Należało odkryć matce Gustawa smutny stan jéj syna i zawiadomić panią Nasielską o tém co uczyniłem. Jedno i drugie było dla mnie przykrém. Po raz piérwszy ociągałem sie z pójściem do niéj, bo czułem że skoro wrażenie chwili przeminie, ona badać mnie będzie o to co zaszło, a chociaż postąpiłem tak jak punkt ho-