Strona:PL Waleria Marrené-Nemezys 235.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

chwilną obawę. Ja myślałem o tém gdzie go zawieźć. Wiedziałem że w stanie w jakim się znajdował, tylko za pomocą troskliwych starań, spokoju i ciszy życie jego utrzymać było można i pytałem sam siebie, czy znajdzie to wszystko u téj kobiéty powszedniéj, złéj i kłótliwéj, która była matką jego? Życie tego człowieka leżało na mojém sumieniu; daremnie pragnąłem zrzucić z siebie odpowiedzialność za to co się stało; ona ciążyła na mnie, a chociaż przeczuwałem w nim z piekielną zazdrością ukochanego przez nią, nie mogłem uważać go za rywala; bo czyż ja sam mogłem na seryo czyim być rywalem? Mnie niewolno było zazdrościć, niewolno było kochać ani miéć nadziei; pod tym tylko warunkiem mogłem oddychać przy niéj, spoglądać na nią i posiadać wstęp do zamkniętego koła jéj życia. Była to słuszna Nemezys, karząca mię za potworne uczucie.
Dlaczegóż jednak ono zbudziło się w piersi mojéj? czemuż wiek nie ostudził żarów młodzieńczych, nie przyniósł mi uspokojenia marzeń? czemuż wreszcie byłem tém czém byłem? Zadawałem sobie te wszystkie pytania, drgające w cierpieniach każdego człowieka niezharmonizowanego z samym sobą, i nie umiałem na nie odpowiedziéć.
Tymczasem dojechaliśmy do rogatek.
— Czy ten młody człowiek ma kogo, czyjéj opiece