Strona:PL Waleria Marrené-Nemezys 231.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

nie znalazła energią, któréj mnie zbrakło, zachowała krew zimną i panowanie nad sobą, a jednak gdym spojrzał w jéj lice, zrozumiałem że to nie był chłód serca; dostrzegłem z przerażeniem, że wyraz jéj oczów spoczywających na Gustawie, stwierdzał najstraszniejsze przypuszczenia moje. Ona nie pytała o nic, bo nie była w stanie o nic zapytać; jedyną jéj myślą było życie jego.
Młody człowiek spoczywał zawsze z głową wspartą na moich kolanach, blady jak posąg alabastrowy. Twarz jego pod wpływem bólu wypiękniała dziwnie, nieregularne rysy zdawały się przetworzone, rzęsy rzucały długi cień na policzki, nadając téj bezwładnéj postaci cóś smętnego. Czułem żem zazdrościł temu umiérającemu krwi wylanej w jéj obronie i jéj spojrzenia; pragnąłem oddalić ją ztąd jaknajśpieszniéj i przysłuchiwałem się z przerażeniem, czy lekko otwarte usta rannego nie poruszą się skargą, jękiem lub tchnieniem śmiertelném. Cisza pomiędzy nami była straszna; przerywał ją tylko szmer drzew nad naszemi głowami, świegot ptaków i cichy płacz dzieci. Czekaliśmy, a minuty wydawały nam się wiekami. Aż w końcu doleciał nas turkot pędzącego powozu. Pani Nasielska dosłyszała go najpiérwsza; dostrzegłem jéj lekkie poruszenie, pochyliła się cała w stronę zkąd przybywała nam pomoc. Z tych drobnych jedynie oznak