Strona:PL Waleria Marrené-Nemezys 230.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— A teraz, spytała kobiéta zaledwie słyszalnym głosem, cóż poczniemy?
Spojrzałem w około, z prawdziwą rozpaczą. W obec tego wszystkiego traciłem głowę. Towarzysz mój także stał zafrasowany, widocznie zwalając na mnie cały ciężar radzenia; dzieci płakały pocichu.
— Tu niéma innego sposobu, rzekła pani Nasielska, nie odbiérając odpowiedzi. Jedź pan coprędzéj po doktora i zarazem odwieź dzieci. Ja czekać będę przy nim.
— To być nie może, ja pani saméj przy nim nie zostawię; poszlę mego towarzysza.
Zmierzyła go teraz dopiéro baczném okiem, jakby pytając twarzy jego, czy będzie zdolnym wykonać szybko to łatwe zlecenie.
— Mamo, mamo, zawołał Władzio, tłumiąc łkanie, pozwól mi zostać przy panu Gustawie.
Kobiéta zawahała się chwilę.
— Dobrze, wyrzekła, niech ten pan jedzie i wraca z doktorem, a ty Władziu wiem że nie będziesz nam przeszkadzał; pamiętaj o bracie.
Mój towarzysz, odebrawszy krótką instrukcyą, pojechał. Pozostaliśmy we dwoje, w obec półmartwego ciała, nie wiedząc czy każda upływająca chwila nie będzie jego chwilą ostatnią. Pani Nasielska milczała. Ta kobiéta w stanowczéj godzi-