Strona:PL Waleria Marrené-Nemezys 216.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

oczach niezłomne postanowienie uniesienia jéj do grobu. To było w logice charakteru jego; powinienem go był wprzód odgadnąć. Teraz wypadało mi pozostać na straży niejako tego serca, które lękało się odkryć przed nią.
Pani Nasielska powstała zwolna i stanęła we drzwiach od ogrodu. Noc była cicha, zasłona chmur pokrywała niebo, a po za nią przeświecała blado tarcza księżyca w pełni. Atmosfera posępna i gorąca owiała nas; było cóś grobowego w tém świetle bez blasku i w tajemniczéj ciszy powietrza.
Pomiędzy nami także panowała cisza; niewolno nam było wymówić tego, co paliło piersi może nam wszystkim. Cisza ta ciążyła na nas zmorą.
Gustaw przerwał ją piérwszy, czując jéj niebezpieczeństwo. On, tak skąpy zazwyczaj w słowa, teraz z gorączkowym pośpiechem zaczął jakąś potoczną rozmowę; ale głos jego drżał tak bardzo, iż wyrazy wyrywały mu się z ust splątane i bezładne.
Pani Nasielska podniosła na niego wzrok niepewny i musiała dostrzedz cóś niezwykłego w jego twarzy, bo zapytała:
— Co panu?
Ale głos jéj był wahający i to wahanie ukłuło mnie w serce. Ona może zaczynała przeczuwać tajemnicę jego, skoro nie pytała go wyraźnie, z natarczywością prawdziwego niepokoju. Pytanie to