Strona:PL Waleria Marrené-Nemezys 215.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wiek cierpiałem, powinienem był zostawić mu przedśmiertną swobodę. Czułem jednak żem drżał i bladł; zimny pot występował mi kroplami na czoło.
On czytał ciągle, ale jam nie był wstanie słyszéć go ni rozumiéć; w uszach brzmiały mi niewymówione wyrazy, które zdawały się drgać w wonnéj atmosferze tego salonu, wyrazy które ja wypatrzyłem w jego oczach i w jéj rumieńcu.
Skończyło się wreszcie czytanie; dzieci odeszły, Gustaw zamknął książkę i pozostał chwilę milczący, jak gdyby czuł że należy mu odejść, choć nie miał siły tego uczynić. Chciałem uprzedzić go i powstałem. Pani Nasielska spojrzała na mnie; wzrok jéj był dziwnie miękki.
— Tak wcześnie? wyrzekła, ociągając się wyraźnie z podaniem mi ręki na pożegnanie. Zostańcie panowie, dodała, spoglądając na nas kolejno; nie wiem czemu, smutno mi dzisiaj.
W każdym innym razie te słowa byłyby dla mnie rozkazem; teraz jednak stałem, wahając się. Zaproszenie jéj stosowało się do nas obydwóch; chciałem ustąpić Gustawowi, ale mocowałem się jeszcze sam ze sobą, gdy usłyszałem głos jego szepczący błagalnie to jedno słowo:
— Zostań pan!
Obejrzałem się: był blady, tajemnica jego wymykała mu się mimowoli, a wyczytatałem w jego