Strona:PL Waleria Marrené-Nemezys 210.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

cie; żyłem cicho, nieznany, nie wiedząc nawet że człowiek tego imienia istnieje.
I to mówiąc, wskazywał na bilet Olesia leżący na stole.
— A przecież, dodał ciszéj, jutro matka moja może być siérotą.
Zamyślił się, zapewne nad tą dziwną światową logiką, która kazała mu nadstawiać piersi kuli przeciwnika, lub żyć wyśmianym, zbezczeszczonym.
— Matka moja,... powtórzył smutnie. Przyrzecz mi pan że jeśli zginę, sam zaniesiesz jéj tę wiadomość. Powiész jéj żem był niewinnym względem niéj i względem siebie, że pojedynek ten był także dla mnie obowiązkiem. Albo lepiéj nie mów jéj nic; niech nie wié o co chodziło, niech raczéj mnie oskarża.
I znowu zrozumiałem to, czego nie wypowiedział. Matka jego niezdolną była ocenić jego serca, nie wiedziała nic o uczuciach i cierpieniach jego; on lękał się by żal jéj nie spadł na kobiétę dla któréj mógł umrzéć, nie chciał zostawiać po sobie spuścizny nienawiści. Myśli jego przybiérały ponurą barwę; czyliż miał złe przeczucia, lub téż czy pragnął może śmierci? Postanowiłem raz jeszcze zatargać jego sercem.
— Więc matka twoja, panie Gustawie, nie ma nikogo prócz ciebie?