Strona:PL Waleria Marrené-Nemezys 197.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Płomienny rumieniec wystąpił na twarz jego; zakrył oczy rękoma i milczał, jak gdyby zwyciężony nawałem uczuć, lub chcąc je ukryć przedemną.
Ale ja odgadłem to, czego nie dopowiedział. Złośliwe przypuszczenia Olesia brzmiały mi w uszach; wspomniałem jego wzrok uparcie utkwiony w Gustawie w dniu piérwszego ich spotkania i nie potrzebowałem pytać o więcéj. On wiedziéć musiał co mówił świat i jaką przypisywał mu rolę, skoro upominał się krwawo o siebie i o nią. Miał słuszność: ja na jego miejscu uczyniłbym to samo; nie wiem tylko czybym zdołał zachować ten niezmącony spokój sumienia w obec oskarżeń, których czułbym się współwinnym.
Ale nie czas mi było badać uczucia jego; fakty spełnione ciążyły nad nami. Zacząłem zastanawiać się nad tém, co czynić wypadało.
— Więc, spytałem, pan jesteś wyzwanym?
— Tak, odparł krótko, powiedziałem mu że kłamie nikczemnie, a ponieważ sądził się obrażonym, obiecałem mu dać zadośćuczynienie jakiego żądać będzie. Dziś odebrałem wizytę dwóch jego sekundantów.
— Któż to tacy?
Znowu Gustaw oddał mi bilety wizytowe, opatrzone tym razem adresem. Jednym z sekundan-