Strona:PL Waleria Marrené-Nemezys 196.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wiész pan co ten człowiek śmiał wyrzec? Nie, nie potrafię tego powtórzyć. I ja nie mogłem mu słów tych napowrót wtłoczyć do gardła, nie mogłem zgnieść go, jak jadowitą gadzinę, nie mogłem zmiażdżyć go w ręku!...
Strasznym był w téj chwili. Daremnie silił się na rozwagę, daremnie chciał zapanować nad sobą; ludzie jemu podobni niepohamowane mają namiętności. Krew jego kipiała w żyłach, wściekłość wstrząsała jego wysmukłą postacią, nadając mu niezmierną, gorączkową siłę.
— Cóżeś pan uczynił? zawołałem, bo przedstawił mi się cały szereg następstw tego smutnego zajścia, ciekawość gawiedzi obudzona pojedynkiem i jéj imię rzucone na pastwę niechęci, zazdrości i złośliwości ludzkiéj.
— Więc cóż miałem uczynić? krzyknął Gustaw, podnosząc się z miejsca blady, jak marmur mojéj pracowni. Czy sądzisz pan że nie byłem aż nadto cierpliwym? Milczałem, dopókim mógł nie rozumiéć go, milczałem, bom nie chciał by jéj święte imię wmieszane było do podobnéj sprawy. Byłem cierpliwym, bom nie miał prawa jéj bronić i źle uczyniłem. Ludzie jak on zdolni są tylko umilknąć przed groźbą i szanować to czego się boją. Musiałem odpowiedziéć mu w końcu, bo wyraźnie odnosił się do mnie.