Strona:PL Waleria Marrené-Nemezys 170.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Kobiéta podniosła głowę.
— Może chciano ubliżyć, wyrzekła; ale tutaj chęć nie stanie za uczynek, bo nie każdy co chce, ubliżyć może.
Ta metafizyka niebardzo trafiła do przekonania pana szambelana; jednak był widać z góry przygotowany wszystko potwierdzać i zaskarbić sobie bądź co bądź względy pani Nasielskiéj, bo odrzekł tonem przekonania, zmieniając zdanie z wprawą i układnością prawdziwie światową:
— Masz pani słuszność, słuszność największą.
Przecież te wszystkie zabiegi odbijały się, niby o puklerz, o obojętność kobiéty, która słuchała go z jednakiém, marmurowém obliczem. Nastała chwila milczenia; nowoprzybyły z za okularów śledził przebiegłemi oczyma wyraz jéj twarzy, jakby upatrywał słabéj strony, w którąby mógł uderzyć. Pani domu postanowiła wyraźnie trzymać się odpornie i czekała aż on mówić zacznie. Nie czekała długo. Z wprawą cechującą wytrawność salonową, opiekun jéj dzieci zwrócił rozmowę na tór który mu był potrzebnym i przysunął się do jéj fotelu, jak gdyby ona upoważniła go czémkolwiek do poufniejszego obejścia.
— Pomówmy więc o obecném położeniu, wyrzekł, nadając twarzy swojéj wyraz najprzyjaźniej-