Strona:PL Waleria Marrené-Nemezys 143.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

skiem, i z przerażeniem zapytałem samego siebie, czy i ja także nie byłem wydziedziczonym z własnéj winy, ja, który mając rodzinę, nie potrafiłem jéj ani ukochać, ani zyskać jéj miłości?
Dnia tego po raz piérwszy zauważyłem przy obiedzie, że Zosia była smutną i widocznie pobladła. Zrobiło mi to przykrość; ale ponieważ dotąd wyroki moje domowe były nieodwołalne, nie pomyślałem o tém by je zmienić co do córki i zabiérałem się do wyjścia, gdy starszy mój syn Teodor zastąpił mi drogę, prosząc o chwilę rozmowy.
Był to chłopiec dwudziestocztéroletni, obojętny, nienaganny, lecz niesympatyczny. Odziedziczył on piękność matki, ale piękność ta nie miała żadnego wdzięku. Rzeźbiarz tylko lub malarz mógł ją ocenić; kobiéty nie uznawały jéj wcale. Oczy jego wielkie, ale bez blasku, nie ożywiały martwéj twarzy. Teodor téż zanadto był pozytywny, by dbać o piękność; jemu chodziło o to tylko, by powierzchowność jego, ubiór i postępowanie było zupełnie tém, co świat nazywa correcte. Do tego wyrazu, który postawił sobie jako godło życia, stosował wszystko: takiém było stanowisko jego rodzinne, takiémi były myśli i uczucia. Pomimo to Teodor nie był człowiekiem bez serca; biło ono pod miarą wprawdzie, ale biło szczérze i uczciwie dla wszystkiego co wchodziło w zakres jego pojęć. Od dzieciństwa