Strona:PL Waleria Marrené-Nemezys 139.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Nie przypuszczałem tego nigdy, odparł cicho, ale stanowczo.
Chwilę stali naprzeciw siebie. Promienie ich wzroku krzyżowały się i zatapiały jedne w drugich, jak gdyby po raz piérwszy mierzyli wzajemnie swe duchowe siły i odkrywali w sobie cóś nowego, nieznanego dotąd.
On piérwszy oderwał od niéj źrenice, na czole jego przesunął się mrok surowszy jeszcze, jak gdyby wyrzucał sobie tę chwilę zapomnienia, i porzucając nas, skierował się do dzieci. Widziałem jak pochylił się ku nim i drżącemi usty całował czarne włosy Julka. Kobiéta patrzyła za nim niezmieszana, z niezmąconą powagą niewinności. Wyraźnie, jeśli on ją kochał, ona nie wiedziała o tém i mogła nie wiedziéć nigdy, bo Gustaw nie był z tych co przemawiają piérwsi, a ona z tych co podobne tajemnice odgadywać umieją. Między nami była chwila milczenia.
— Pani, zawołałem, miałem znowu nieszczęście obrazić cię.
— Nie obraziłeś mnie pan, wyrzekła z łagodnym uśmiéchem, tylko...
— Tylko, przerwałem, uczyniłem gorzéj daleko, bo sprawiłem pani przykrość.
— To prawda, odparła; powinienbyś mnie pan znać lepiéj.