Strona:PL Waleria Marrené-Nemezys 122.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wkoło; on zawsze schronić się niémógł w przed w zaczarowane kraje ideału.
Patrzyłem na niego z rodzajem podziwu. Nieraz spotykałem się w życiu z ludźmi wychowanymi w twardéj szkole nieszczęścia; ale poraz piérwszy widziałem je przyjęte mężnie, bez omówień żadnych, bez roztkliwiania się nad samym sobą. On nie pozwalał sobie zastanawiać się nad własną dolą, nie miał na to czasu ni woli; czuł że nie powinien marnować sił swoich daremnie i szedł naprzód, nie oglądając się wkoło, nie zatrzymując śród drogi swojéj.
A jednak to wszystko nie wystarczało, bym zrozumiał go dokładnie. Zdawało mi się że pomiędzy nim a nadzieją każdą stała jakaś zaporaniewidzialna, wzniesiona myślą jego, nieprzebyta jak przekonanie. Był on na pozór chłodny, lodowaty nawet; w czasie długiéj rozmowy naszéj nie wyrwało mu się żadne żywsze słowo, żaden dźwięk serdeczny, jak gdyby przywykł stać zawsze na straży wrażeń. Nie mogłem jednak uwierzyć, by po za tym chłodem nie było nic więcéj, by serce jego nie uderzało prędzéj wtedy, gdy lica były nieruchome; nie mogłem wierzyć, by jedynym zapałem jaki tkwił w duchu tego człowieka, był zapał wiedzy, by to jedno starczyło mu za uniesienia młodzieńcze, za uciechy życia, za miłość. Mimo to, siłą wypadków,