Strona:PL Waleria Marrené-Nemezys 119.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

łożenia swego i ufnego serca syna. Pomiędzy dwojgiem nimi, on zdawał się daleko bardziéj niż ona znękanym. Ubraną nawet była z pewną wytwornością i nic w niéj nie zdradzało téj doraźnéj nędzy, którą tak niemiłosiernie rzucała w oczy synowi.
Gdy przechodziła koło mnie, podniosłem wzrok na nią. Ta kobiéta mogła być piękną kiedyś; teraz jednak przebiegłe oczy i obwisła dolna warga nadawały jéj wyraz pospolity, wstrętny nawet, wyraz chciwości i zimnego postanowienia. Widocznie w sprzeczce z synem, nie mogąc postawić na swojém, cofnęła się roztropnie, pod pozorem niedzielnego nabożeństwa, bo niosła książkę od modlitwy i różaniec na ręku. Zbliżyłem się do ściany, zostawiając jéj wolne przejście. Minęła mnie, nie domyślając się pewno, że była przedmiotem méj uwagi, i poszła daléj zasapana, gniewna, ciężkim krokiem zstępując ze wschodów.
Gdym stracił ją z oczów, zbliżyłem się do drzwi mieszkania i zapukałem. Drzwi nie były zamknięte.
— Proszę, odezwał się głos Gustawa.
Wszedłem. Pokoik był bardzo mały. Służył on widocznie za kuchnię, pracownię i sypialnię młodego człowieka. W oknie stał wielki stół z prostego drzewa, na nim leżało kilka książek, wiele notat, kajetów i nic więcéj. Zresztą nie zastałem tam wcale przyborów naukowych, któremi zazwyczaj zawa-