Strona:PL Waleria Marrené-Nemezys 074.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

strzegła tam nic ubliżającego dla siebie, bo odrzekła po chwili, podnosząc głowę z pewną dumą:
— Niczego.
Ale słowo to wymówiła w taki sposób, żem więcéj o nic pytać nie śmiał.
Chwilę trwało między nami milczenie. Kobiéta przerwała je pierwsza.
— Chodźmy do ogrodu, wyrzekła, tam tak ładnie! Chcesz pan?
Byłbym poszedł z nią na koniec świata, nie pytając nawet dokąd mnie prowadzi.
Ogród był mały, ale pełen bzów, fijołków i jaśminów, które po burzy zdawały się w przesiąkłém wilgocią powietrzu wydawać woń bardziéj przenikliwą i upajającą. Księżyc brylantował krople deszczu, wiszące jeszcze na liściach i kwiatach.
Ona odetchnęła pełną piersią balsamiczném powietrzem. W około nas była cisza zupełna, wśród któréj głos słowika odzywał się czasami. Spojrzałem na nią rozmarzony.
— Tu można zapomniéć, że o kroków kilka wielkie miasto wre zgiełkiem i życiem.
— Życiem? powtórzyła. Czyż ten gorączkowy ruch świata, bezcelny, jałowy, czyż to ubieganie się za wszystkiém co błyszczy tylko, można nazwać życiem?
— Więc pani nie lubisz świata? wyrzekłem zdzi-