Strona:PL Waleria Marrené-Nemezys 073.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

czarnoksięzkiéj, zrzuciła ciężącą jéj maskę, a pozostała tylko ta cudna prostota, z jaką niedawno przemawiała do dzieci.
A jednak czułem się coraz bardziéj nieśmiały; nie wiedziałem jak przemówić. Dla mnie wystarczało patrzyć na nią, słyszeć stłumiony dźwięk jéj głosu, podziwiać jéj harmonijne ruchy. Utrzymanie rozmowy było dla mnie przymusem.
— Pani sama? rzekłem po chwili, rozglądając się wokoło.
— Sama, jak zwykle, odparła; dzieci moje tylko co spać poszły.
— Pani tak zawsze spędzasz swoje wieczory?
I mówiąc to, uczułem że serce mi się ścisnęło. Czyż ta istota stworzoną była na to, by więdnąć w ukryciu, ona, co nawykła królować wśród świata? Ale kobiéta nie zdawała się wcale podzielać żalu mojego, bo odpowiedziała prawie wesoło:
— Wieczory moje wcale długiemi nie są, bo, jak pan widziałeś, wstajemy tu bardzo rano.
Czyż ta wesołość nie była udaniem? Nie mogłem powstrzymać niedyskretnego pytania.
— I nie żałujesz pani niczego? szepnąłem.
Ona podniosła na mnie swe palące oczy; przez chwilę zdawała się dobadywać myśli moich. Czułem że wzrok jéj wpijał się wgłąb ducha mego i czytał wszystkie jego tajemnice; ale znać nie do-