Strona:PL Waleria Marrené-Nemezys 068.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Mój ojcze, odparła, ja sądzę iż uczynię rozumnie, idąc tam, gdzie widzę szczęście swoje.
Była w tych słowach logika niezbita, alem się jéj nie dał pokonać.
— Tak ci się zdaje tylko, odparłem.
Zosia uśmiéchnęła się smutnie.
— Tak mi się zdaje, tak zawsze zdawać mi się będzie, bo... kocham.
— Kochasz? zawołałem rozwścieczony, i cóż ztąd? to kochać przestaniesz.
— Nigdy! nigdy! szepnęła.
— Tém gorzéj dla ciebie, bo jeśli nie ty, to on kochać cię przestanie.
Tu Zosia z zupełném niedowierzaniem potrząsnęła głową. Wszystkie niedorzeczne słowa moje odbijały się o puklerz miłości i wiary, którym uzbrojoną była.
— Mój ojcze, wyrzekła po chwili, powiédz mi, co masz przeciwko Wiktorowi?
— To tylko, że on nic nie ma i że nie chcę na biédę wydawać cię z domu.
— Ależ i ja nic nie mam także.
— Tém mniéj powinnaś myśléć o tém małżeństwie.
— Przecież, przerwała Zosia, i ty, mój ojcze, i matka byliście w tém samém położeniu.
Sądziła że mnie zwalczy niezawodnie tym osta-