Strona:PL Waleria Marrené-Nemezys 065.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Ja się nie gniéwam, odparłem, choć głos mój mówił przeciwnie.
Zosia spuściła głowę.
To wszystko nie było w jéj zwyczaju. Wyraźnie chciała odwołać się do mego serca; ale serce moje w téj chwili zamkniętém było dla niéj. Jednakże ona nie mogła wiedziéć o tém co działo się we mnie; więc zebrawszy odwagę, wyrzekła po chwili z pozorną mocą, chociaż głos drżał jéj na ustach:
— Mój ojcze, pan Wiktor chciał dziś wieczorem zobaczyć się z tobą.
— Pan Wiktor? i cóż ztąd, cóż cię to obchodzi?
Zosia zarumieniła się i podniosła na mnie zdziwione oczy, jakby pytała czy rzeczywiście nie wiedziałem jak bardzo ją to obchodzi i czy nie domyślałem się treści zamierzonéj rozmowy; ale że zapewne nie mogła nic wyczytać na mojéj twarzy zmąconéj, a chodziło jéj bardzo o to, ażeby zrozumianą została, wyrzekła znowu:
— Pan Wiktor dostał posadę...
— Tém lepiéj dla niego, odparłem obojętnie.
— A chociaż posada jest bardzo maleńka, jednakże przy pracy, przy oszczędności, przy tém co ja zarabiam...
— Rozumiem, rozumiem, przerwałem ironicznie, chcecie się pobrać, czy nie tak?
— Tak, mój ojcze, odparła cicho, ale stanowczo.