Strona:PL Waleria Marrené-Nemezys 045.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

dały się słyszéć biegnące kroki i odgłos srébrnych głosów dziecinnych. Spojrzałem przez krzewy naokoło ławkę otaczające: na ławce bawiło się dwóch chłopczyków. Zdawało mi się żem sobie przypominał te kędzierzawe główki i czarne, błyszczące oczy. Obydwaj zbiérali pilnie kwiaty.
To bezmyślne, dziecinne zajęcie nie byłoby wcale zwróciło uwagi mojéj; ale oni zbiérali je nie tak jak dzieci czynią to zwykle: zatrzymywali się, szukali pilnie, omijali nieraz jaskrawe maki, stokrocie, rwać natomiast starannie nędzne na pozór zioła, widocznie według planu i myśli. Starszy, wskazując je, tłumaczył cóś młodszemu, który słuchał go z nadzwyczajną uwagą, wlepiając w niego swe inteligentne źrenice. Zapewne powtarzał przed braciszkiem świéżo odbytą lekcyą botaniki, pyszniąc się wiadomościami swemi, które tamten przyjmował z wyraźnym zachwytem, zadając mu coraz nowe pytania. W końcu jednak zdawało się, że zapas wiedzy małego uczonego wyczerpanym został, bo chwilę jakąś stał milczący i zafrasowany, obracając w ręku źdźbło ziela, którego znać uklasyfikować nie umiał.
Ale w téj chwili właśnie na drugim końcu trawnika ukazała się czarna postać kobiéca. Poznałem ją od razu: była to pani Nasielska; a jednak, patrząc na nią, zdawało mi się, iż z poza kobiéty