Strona:PL Waleria Marrené-Mężowie i żony 435.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Teodoro — powtórzył Józef, nie mogąc wymówić nic więcej — Teodoro.
Była w jego głosie rozpacz, prośba, namiętność i pokora, ale ona tego wszystkiego dosłyszeć nie chciała i nie schodziła wcale z piedestału lodowatej powagi w jaką się uzbroiła, nie raczyła nawet obdarzyć go spojrzeniem.
— Oh! Teodoro — żebrał nieszczęśliwy — ty przynajmniej miej litość nademną.
Wzruszyła ramionami z wyrazem pogardy.
— I czegóż chcesz — szepnęła.
— Czego Teodoro? słowa z ust twoich, słowa miłości i przebaczenia.
Nie patrzała na niego, wzrok jej utkwionym był obojętnie, w przeciwległe okno, jak gdyby mąż i to co ją otaczało, nie obchodziło jej już wcale.
— Przebaczenia Teodoro — szeptał Józef — pamiętaj ja to wszystko uczyniłem dla ciebie, dla ciebie tylko.
— Oh! jeśli o to idzie, przebaczam ci chętnie.
— Przebaczasz mi, kochasz? — pytał z tłumioną namiętnością.
Teraz dopiero spojrzała na niego, ale wzrok jej chłodny nie odpowiadał bynajmniej gwałtownym słowom męża.