Strona:PL Waleria Marrené-Mąż Leonory 202.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Czemu? spytała. Bóg słusznie ukarał tę kobietę za krzywdy ci wyrządzone.
— Bóg? zawołałem przerażony. Jam się nie skarżył na nią nigdy.
— Wiem o tem, aleś cierpiał Kazimierzu. Czyżeś sądził, żem nie odczuła cierpień twoich? Nie żałuj jej, nie broń, to była zła kobieta. Przeczułam to od chwili gdym ją pierwszy raz ujrzała. Kochałeś ją, nie chciałeś mi uwierzyć.
— Matko! zostawmy umarłych w pokoju, nie kłóćmy ich pamięci, mówiłem drżącym głosem.
— Niech każdy pracuje życiem, by na dobrą pamięć zasłużyć, wyrzekła matka, której snadź nazbierało się goryczy przeciw tej, co była sprawczynią nieszczęść moich.
— Ciociu, Kazimierz ma słuszność; przebaczyć trzeba tym, co przeciwko nam zawinili.
Na te słowa wymówione półgłosem, obejrzałem się przerażony: Anielka stała za mną z tą samą kredową bladością na twarzy, z tymże samym wyrazem badawczym słuchała rozmowy naszej, i po raz drugi spuściłem wzrok przed nią pokonany jej przeczystym duchem, po raz drugi nie znalazłem słów odpowiedzi.
Więc widok jej sam stawał się dla mnie męczarnią. Błogosławiłem codzienne troski życia, które odrywały mnie od niej; pilno mi było ujść przed jej spojrzeniem: zdawało mi się widzieć pomiędzy nami groźny cień zamordowanej, zagradzający mi drogę do szczęścia. A jednak położenie to trwać nie mogło: trzeba