Strona:PL Waleria Marrené-Mąż Leonory 197.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dził głowę moją rozpaloną i wrócił mi zimną rozwagę. Począłem myśleć, rozważać, obrachowywać czas, jaki mi zostawał na ukrycie zbrodni mojej
Nikt nie widział mnie wchodzącego tutaj, a jednak czułem, że podejrzenia na mnie spaść muszą: ja jeden byłem interesowany w jej śmierci, jeden z niej korzystać mogłem. Trzeba więc było zmyślić pozory i ujść za zwyczajnego mordercę złodzieja. Drzwi do sypialnego pokoju Leonory były otwarte; wszedłem do niego i spostrzegłem na tualecie szkatułkę, w której zwykle chowała klejnoty; klucze leżały tuż obok, znałem je wszystkie, otworzyłem ją i zabrałem wszystko. Zdobycz to była dość bogata, by usprawiedliwić jej śmierć.
Teraz trzeba mi było tylko wydobyć się z tego miejsca. Krata nie była tak wysoką, bym jej przeskoczyć nie mógł; deszcz i burza osłaniała ucieczkę moją, zacierała ślady kroków w aleach ogrodu, głuszyła łoskot jaki uczynić mogłem. Znalazłem się na ulicy. Miasto było puste i głuche. Gwałtowna burza szalała na niebie tak samo jak w myśli mojej.
Cóż uczynić miałem z klejnotami zabitej, które znalezione w rękach moich stawały się strasznym dowodem? One obarczały mnie fantastycznym ciężarem, waga ich zdawała mi się zwiększać z każdą chwilą.
Co sam z sobą uczynić miałem? Lękałem się światła, lękałem się ludzkiego oka, lękałem się głosu własnego, lękałem się, że czyn mój wypisany na czole i w oku każdy wyczyta od razu; a jednak