Strona:PL Waleria Marrené-Mąż Leonory 184.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Płacz Anielki nie ustawał, snadź żal tłumiony długo potrzebował wybuchnąć. Spazmatyczne łkanie rozdzierało jej wątłe piersi. Władysław podawał jej uspakające krople.
— Panno Anielo, zawołał przerażony; sama chcesz się zabić. Nie pozwalam ci tak płakać.
— Czy potrafisz pan, odparła z za łez urywanym głosem: czy potrafisz zabronić mi cierpieć?
Doktór spuścił głowę.
— Bóg widzi, odparł; kosztem życia radbym oszczędzić go pani; powiedz co uczynić mogę?
— Nic, nic, zawołała: nie mów pan Kazimierzowi, że ja cierpię, nie mów, że na to cierpienie umieram, on dość już ma własnego ciężaru, niech ja do końca będę mu pogodą i uśmiechem. Ja dla niego żyć pragnę, żyć muszę. Będę posłuszną, nie chcę myśleć, nie chcę pamiętać, nie chcę przewidywać, jeśli to ma wrócić mi zdrowie. Ratuj mnie pan! kłamałam, ja lękam się śmierci, onby się został samotny, ja go nie mogę opuścić. A jednak źle mi tutaj, źle bardzo, straszno, okropnie, w pośród złych ludzi potwarzy i pogardy ludzkiej! Panie Władysławie, jam nie zasłużyła na nią niczem, niczem. Ale gdy patrzę w przyszłość, to przyszłość wydaje mi się tak bez nadziei, tak ponura, żebym do grobu uciec przed nią chciała.
Te słowa bezładne płynęły z jej ust zwykle milczących z gorączkową szybkością, a każde zdradzało miłość ku mnie i przeszywało rozkoszą i boleścią niewysłowioną. Nie wiedziałem co czynić z sobą; parła mnie żądza otarcia tych łez, chciałem błagać jej, by nie myślała o mnie, ale o sobie tylko,