Strona:PL Waleria Marrené-Mąż Leonory 165.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Znów upłynął czas jakiś, znów zegar wygłosił godzinę; milczeliśmy wszyscy troje ogarnięci niepokojem, którym żadne z nas podzielić się nie chciało; cisza i pustka poczęła dolegać nam, ciążyć coraz bardziej. Staś tylko biegał od drzwi do okien i niecierpliwił się widocznie. Dzieci bywają okropne w podobnych razach.
— Anielko, zapytał w końcu, dla czego to nie ma gości?
— Nie wiem, odparła dziewczyna, widocznie zmuszając się do uśmiechu; zapewne przyjadą później.
— I Maryni nie ma, mówił chłopczyk, którego to widać zajmowało najwięcej. Schowałem dla niej cukierków; ona tu już bardzo dawno nie była.
Nie wiem co odpowiedziała Anielka, bo w tej chwili słuch mój wytężony schwycił turkot daleki. Śledziłem go; turkot zbliżył się i zatrzymał przed domem. Wybiegłem na ganek; ktokolwiek przyjechał, byłem mu wdzięczny zawczasu.
Był to Władysław; on jeden, który miał prawo żalu do Anielki, zapomniał o nim w tym dniu, i w wieczornym stroju, trochę blady, poważny jak zawsze, zbliżył się do niej i złożył życzenie swoje. Po chwili powiódł okiem po salonie ustrojonym kwiatami, oświeconym balowo, spojrzał na strój Anielki, na nasze twarze mimowolnie zafrasowane i zachmurzone, a nadewszystko na oblicze matki mojej, wyrażające przykre zdziwienie. Odrazu zrozumiał wszystko; może i wiedział coś więcej niż my, ale nie dając tego poznać po sobie, wyrzekł swobodnie: