Strona:PL Waleria Marrené-Mąż Leonory 162.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wana namiętnością, byłaby łatwo odgadła smutne koleje, które przechodzić nam przyjdzie. Jednak nigdyby nie odgadła wszystkiego: są otchłanie, których nie dosięgnie nawet wzrok umierających, są rzeczy, których żadna matka dla syna przewidzieć nie zdoła.
Tak minęło lato, nie przynosząc zmiany żadnej w położeniu naszem, zbliżał się październik i dzień imienin Anielki, dzień zwykle obchodzony z pewną uroczystością, bo matka nie chcąc jej w niczem dać uczuć sieroctwa, przywykła w dzień ten od lat kilku zbierać u siebie sąsiadów i rodzinę. Ja długo naprzód myślałem o nim i o tem, coby jej przyjemność sprawić mogło, każdy upominek zdawał mi się zbyt mały i jej niegodny, a przytem pragnienia jej były tak ograniczone, strój skromny ubierał ją najwdzięczniej.
W końcu zdecydowałem się na zegarek i sprowadziłem go z zagranicy ozdobiony jej cyfrą, z całym przyborem łańcuszków i broszek. W dzień jej imienin, zebrawszy sam bukiet z jesiennych kwiatów, czekałem rano aż swoim zwyczajem wybiegnie do ogrodu. Nie czekałem długo; z nutą skowronka na ustach a pogodą na czole, ukazała mi się we drzwiach szklanych wiodących z salonu do ogrodu, naprzeciw których siedziałem po za klombem krzewów.
Rosa jesienna perliła trawniki, słońce przebijało mgły ranne i wzbijało się jasne na czyste niebo, paląc jeszcze skośnemi promieniami. Anielka stanęła na progu rozglądając się po ślicznych cieniach i barwach, któremi jesień umalowała liście drzew;