Strona:PL Waleria Marrené-Mąż Leonory 157.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Więc, zawołałem przerażony, pan znajdujesz, że ten kaszel jest niebezpieczny?
— Tak źle jeszcze nie jest, pochwycił; dotąd nie ma nic niepowrotnego, ale natura to wrażliwa, cała zależna od wpływów moralnych. Nie wiem co pogorszyło jej stan; nie wiem, co go polepszyć może.
W tych ostatnich słowach pełnych prostoty a surowych, czułem skrytą naganę, sąd o mnie, potępienie; ale nie znajdowałem na nie odpowiedzi w tej chwili, nawet nie byłem w stanie myśleć o sobie.
— Ja nie mam prawa, począł znowu doktór, któremu z coraz większą trudnością przychodziły słowa na usta, czuwać nad jej zdrowiem, szczęściem i życiem. Odrzuciła opiekę moją; ona nie mnie kocha. Mogę tylko jako zwyczajny lekarz działać na symptomata, a w tym razie, jak i w wielu innych, to nie dość.
Tutaj Władysław odkrył się zupełnie temi wyrazami: „ona nie mnie kocha”, ale ja zrozumieć go nie chciałem.
— Więc czegóż jej potrzeba? spytałem, kładąc nacisk tylko na ostatnie słowa jego.
— Czy ja wiem? odparł smutnie; może szczęścia, może spokoju.
Ta odpowiedź zawierała gorzką wymówkę; zrozumiałem ją i spuściłem głowę. Jam nie mógł dać jej ani szczęścia, ani spokoju; miłość moja bezsilną być musiała wobec jej cierpienia. Potępienie, które wisiało nademną, spływało i na jej głowę, żem ją kochał, żem drżał o nią, żem ją mógł utracić.
Władysław spoglądał na cichą rozpacz moją smutno, lecz surowo.