Strona:PL Waleria Marrené-Mąż Leonory 128.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mnie, jak one niepewne były. Nie chciałem nowych wzruszeń nabawiać matki, ani kłócić pokoju ducha Anielki. Jednak trzeba mi było wyjechać choć na krótko i nieobecnością moją zadać cios tym dwom sercom.
— Anielko! rzekłem do niej w parę dni później: czy wiesz, że na czas jakiś oddalić się ztąd muszę?
Od dnia owego wyznania, obejście dziewczyny prawie wcale nie zmieniło się zemną; nabrało tylko tego serdecznego odcienia, niedojrzanego dla obcego oka, ale który ja czułem i widziałem. Przelotne spojrzenie, uśmiech, rumieniec, napełniały pierś moją niewysłowionem szczęściem. Moja miłość była tak czystą, a ona tak niewinną, że swoboda nie znikła ze stosunków naszych; nie potrzebowaliśmy lękać się samotności tak samo jak unikać ludzkiego oku. Nie przeszło mi nawet przez myśl uścisnąć tę wątłą kibić, tak często zbliżającą się do mnie, ani złożyć pocałunku na tem jasnem czole, tak często pochylonem nademną.
Ale na słowo wyjazdu, twarz jej pobladła i oczy trwożne, pytające zawisły na mnie. Patrzałem za nią z rozkoszą i smutkiem; żal rozstania słodziło mi uczucie wzbudzonej miłości, miłości, której dotąd pragnienie było treścią i marzeniem mego życia.
— O Boże! dla czego pan jedziesz? spytała ze łzami w głosie.
— Dla czego nazywasz mnie panem, Anielko, a nie Kazimierzem jak zawsze?
Spuściła głowę.