Strona:PL Waleria Marrené-Mąż Leonory 122.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

I wzięła dziecko za rękę, i nie zwracając na mnie baczniejszej uwagi, skierowała się do ogrodu; poszedłem za nią.
Powiew wiosenny ożywił obumarłą naturę, pierwsze kwiaty pod jej tchnieniem rozwijały się szybko, napełniając powietrze przejmującą wonią. Śnieg kwiatowy obsypywał drzewa sadu, białe narcyzy zaścielały murawę, pszczoły brzęczały rojami około rozkwitłych kasztanów, bzów, czeremchy. Dziewczyna była zamyślona, tylko czasami oddech ciężki przyspieszony wyrywał się z jej piersi, coś dolegało jej, coś ciężyło, czego wypowiedzieć nie chciała, a ukryć nie umiała jeszcze. Była to pewno pierwsza tajemnica jej życia. Wreszcie zmęczona usiadła na ławce pomiędzy kwiatami, które Staś zbierał w około i znosił na jej kolana, ale była milcząca i smutna. Jam patrzał na nią z cichą boleścią, z trwogą, która przeszywała mi serce; po raz pierwszy jakby padł na nas jaki cień złowrogi, nie znajdowaliśmy oboje słowa do powiedzenia sobie nawzajem. Ciszę przerywał tylko nieustannie dźwięczny głos Stasia; dziecię szczebiotało niemiłosiernie, ale Anielka spoglądała na nie z zachęcającym uśmiechem, zdawała się słuchać z rozkoszą wesołych okrzyków, któremi wybuchało co chwila, a tymczasem czynne jej ręce wiązały w bukiety kwiaty leżące przy niej.
Wreszcie Stasiowi znudziło się biegać, przybliżył się do nas zmęczony i zaczął przypatrywać się robocie Anielki.
— To dla babci ten bukiet? zapytał.
— Tak kochanie, zaniesiesz go jej jak się obudzi.