Strona:PL Waleria Marrené-Mąż Leonory 084.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

źnie ślady swoje na mojej twarzy i napiętnowała mnie złowrogim znakiem nieszczęścia; może dla tego właśnie, żem nie rozpieszczał ducha próżnemi skargami, żem walczył wytrwale.
Cierpienie zazwyczaj to rzecz brzydka bardzo; ci tylko co nie znają go, poetyzować je mogą; ono jest sprzymierzeńcem najohydniejszych rzeczy na świecie, starości i choroby, niszczy zarówno siły ducha jak fizyczne siły, i z piedestału strąca człowieka.
Matka moja słuchała Anieli chciwie, ale ze łzą w oku; wyobraźnia jej dopełnić musiała to, czego brakło jeszcze. Dla mnie, rozmowa ta nie zawierała nic nowego; słuchałem jej obojętnie: od dawna rozstałem się z nadziejami młodości; zmiana twarzy mojej harmonizowała ze zmianą myśli i serca; więc naiwne przerażenie szczerodusznej Anielki wywołało mi tylko uśmiech na usta. Przez drzwi otwarte usłyszałem tę całą rozmowę, i ciekawość mnie wzięła zobaczyć dziewczynę w tej chwili; zbliżyłem się ostrożnie i zajrzałem do pokoju matki: Anielka stała przed nią spokojna, smukła i cicha jak zawsze. Teraz może po raz pierwszy przypatrzyłem jej się uważnie; na twarzy jaj pociągłej mieszały się dziwnie dwa sprzecznie wyrazy: dziecięcej niewinności i roztropności kobiecej. Rysy jej może nie były piękne, ale nadawał im urok wyraz słodyczy ciemnych myślących oczu i wdzięczny uśmiech ust świeżych. Włosy jej nie zbyt ciemne, harmonizowały ze śniadą barwą cery, z czołem gładkiem, spokojnem jak cicha tafla jeziora. Twarz jej blada zazwyczaj choć czerstwa, nie miała tego wyrazu przygnębienia zwykle cechującego sieroty.