Strona:PL Waleria Marrené-Mąż Leonory 080.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pokus, które od razu dojrzałym czynią człowieka, ani tych myśli, co łamią lub podnoszą ducha. Nie, ona zachowała nieskalaną wiarę i ufność lat pierwszych, bo rysy jej nie straciły wyrazu dziecinnej niewinności; za lada wzruszeniem rumieniec oblewał jej sędziwe czoło, nad którem bieliły się rzadkie włosy, a blade usta składały się do uśmiechu nieporównanej słodyczy; tylko teraz oczy jej pozbawione blasku, powleczone jakby mgłą łzawą, przestały oświecać łagodnem wejrzeniem te rysy, ale nie odebrały im szlachetnego wdzięku.
Nie potrzebowałem przemawiać: matka poznała szelest moich kroków, i oblicze jej rozjaśniło się; wyciągnęła do mnie drżące ręce, jakby niecierpliwe, a usta jej poruszały się cichem łkaniem czy modlitwą.
Jak za dni dawnych ukląkłem przed nią, przyciskając do ust jej dłonie wychudłe, szepcąc zaledwie słyszalnym głosem słowa, które mi żal i skrucha przynosiły na usta.
— Daruj, przebacz.
Serce jej usłyszało mnie.
— I cóż ci mam przebaczyć, dziecię moje? wyrzekła, jakby nie domyślała się uchybień, zapomniała sprawionych cierpień.
— Już teraz nie opuszczę cię nigdy, mówiłem; życie moje należeć będzie do ciebie jednej.
— Bóg widzi, pragnęłam tylko dobra twego, Kazimierzu; nie troszcz się o mnie, ja tego nie chcę, ja chcę byś był szczęśliwy.
— Dla mnie nie ma już, nie może być szczęścia bez ciebie! zawołałem; poznałem to, gdym się tułał