Strona:PL Waleria Marrené-Mąż Leonory 046.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Miała słuszność; to jam był niesprawiedliwy. Dobijało mnie to uczucie i razem podbudzało bezsilną wściekłość.
— Leonoro! zawołałem: czyż nie widzisz, że w słowach moich jest ból bez nazwy? Ja cię kocham, ja chcę być kochanym; ja chcę widzieć szczęście w twych oczach.
Wstrząsnęła głową z nieopisanym wyrazem.
— Dałam ci wszystko, co dać mogłam, Kazimierzu, powinnam była przewidzieć, że ci to nie wystarczy, powinnam była odrzucić ofiarę twoją. Sądziłam, żeś mnie zrozumiał. Daruj mi, ja także omyliłam się; ja nie chciałam ci przynieść nieszczęścia.
Był straszny smutek w tych słowach, smutek spokojny, ale może równy mojemu.
— Powiedz mi, czego ci brakuje Leonoro? Miej ufność we mnie.
— Nie brakuje mi nic, odparła; jesteś dobrym szlachetnym; czuję, że powinnam kochać cię i być szczęśliwą. Nie oskarżaj sam siebie przynajmniej; moja wina, jeśli szczęśliwą nie jestem.
— Ale dla czego? dla czego? pytałem z rozpaczliwym uporem.
Żona moja lekko wzruszyła ramionami.
— Są rzeczy niepowrotne, wyrzekła; choćbym chciała, nie potrafię być inną.
— Powiedz mi, co ty kochasz na świecie? mówiłem, wpatrując się w nią z zachwytem i wściekłością.
Milczała chwilę jakby i ją bolało słowo, które wymówić miała.