Strona:PL Waleria Marrené-Mąż Leonory 013.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

przyszła mu do głowy, bo otworzył znowu drzwiczki przymknięte, wsiadł, starając się zająć jak najmniej miejsca, cichym głosem dał adres woźnicy i dorożka szybkim kłusem potoczyła się ku miastu.
Ja pozostałem na miejscu, i dopiero po chwili potrafiłem zdać sobie sprawę z tego co się działo we mnie, dopiero po chwili podniosłem głowę i oglądając się w koło na pusty plac przed cmentarzem, wzruszyłem ramionami nad własnem szaleństwem, i przemokły, zziębły, zmęczony, szukając oczyma dorożki jak zbawczej przystani, skierowałem się napowrót ku miastu.
Ale mimo to, obraz nieznajomej utkwił głębiej niż sądziłem w myśli mojej, i mimowoli przed oczyma snuła mi się jej wysoka, żałobna postać, jej cudne wpół zmartwiałe rysy, gdy zwolna powracałem tą samą drogą, którą tak niebacznie przebiegłem jej śladem, a która teraz wydała mi się nieskończenie długą i nużącą. Warszawa jak zwykle w dni słotne, przybrała szary, brudny, posępny koloryt; przechodnie spieszyli nie oglądając się za siebie, obryzgani błotem; powozy mijały się szybko, a jak zwykle w podobnej chwili, żadnego wolnego spotkać nie mogłem. Rad nierad więc szedłem dalej, gdy nagle z maleńkiego dworku na Nalewkach spostrzegłem wychodzącego starca, który towarzyszył na cmentarz młodej kobiecie. Tym razem szedł on samotny, z tymże samym rozłożonym niebieskim parasolem, z tąż chustką kraciastą w ręku, tymże krokiem powolnym, zgarbiony, z wyrazem uległego smutku i ograniczenia na poczciwej twarzy.