Strona:PL Waleria Marrené-Mąż Leonory 010.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

już nie ciekawość sama, ale litość przykuła mnie na miejscu, bo nigdy dotąd nie widziałem tak wielkiego a tak cichego cierpienia. A przecież oczy tej kobiety były suche, chód spokojny, wysoka postać nieugięta; tylko twarz jej była biała jak całun umarłego. Rysy jej delikatne, drobne, wypieszczone, teraz miały jakąś sztywność i martwotę dziwną; jak gdyby wyrobione były z wosku, straciły ruch i miękkość życia, nie tracąc nadzwyczajnej piękności. Oczy jej jasno niebieskie, przerażały surowym wyrazem nieszczęścia; usta wązkie były tak ścięte, że nie można ich było nawet wyobrazić sobie otwartych uśmiechem. Jakaś zgroza wiała od niej. Stała w miejscu jak posąg żałobny; skamieniała pod ciosami wewnętrznego gromu; nie było w niej już barwy krwi, ani życia; pozostały tylko kształty cudnie piękne. Jej włosy blado-złotego koloru i klasyczny profil objęty czarną krepą kapelusza, odcinał się martwo na matowem tle jego, a różowe nozdrza, zbyt może wykrojone, dodawały jeszcze ostrego wyrazu tej kameowej twarzy. Ta kobieta była więcej niż smutną, znać w niej było nieubłaganą rozpacz, osłupienie ze zbytku cierpienia; widocznie nie dotknęła jej jedna tylko strata, na raz musiała stracić wszystko co tylko posiadała i kochała. Teraz automatycznym ruchem szła za trumną. Gdy wkładano trumnę na karawan, zatrzymała się, powiodła wzrokiem w około, jakby pytała, czy prócz niej nikt nie odda ostatniej posługi zmartwieniu? i nie spotkała żadnej ręki, na którejby się wesprzeć mogła. Więc z wolna, otulając się fałdami czarnego szala przed zimnym,