Strona:PL Waleria Marrené-Jerzy i Fragment 129.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wśród majowego wieczoru, siedziałem na otwartej werendzie, ocienionej dzikiem winem i bluszczem. Słońce spuszczało się ku zachodowi wielkim kręgiem, rozpościerając po niebie gorąco fioletowe barwy, w powietrzu drgającem wiosenną rozkoszą i blaskiem, dzwoniły pieśni skowronków, słowików, brzęczały miryady owadów i głos wesela podnosił się z najskrytszych zakątków świata. A ja spoglądałem na wszystko upojony, bo te radosne dźwięki odbijały się w moim łonie. Obok mnie stała narzeczona moja Marynia i głos jej srebrzysty dzwonił mi w uchu, na tle słowiczem, oczy jej błękitne, jak niebo, zdawały się blask słońca odbijać, a czoło białe jak śniegi, jak lilie, schylało się pod ciężarem złotych warkoczy, czy rozkosznej zadumy. Stała przy mnie, jak obraz wiosny i szczęścia, drobną rączką obrywała listki bzu i akacyi, obsypując mnie, tym wonnym śniegiem. Matka moja siedziała o kroków kilka, ręce jej złożone były jakby do modlitwy, wzrok odwrócił się od czytanej książki i spoczął na nas promienny łzą szczęścia. Ta twarz ocieniona białemi włosami, na której bruzdy cierpienia i myśli nie