Strona:PL Waleria Marrené-Jerzy i Fragment 110.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zeskoczyła z konia i cugle rzuciła masztalerzowi, który jechał za nią.
— Panie Jerzy, wyrzekła urywanym głosem, nie pożegnaliśmy się. Mam z panem pomówić...
Byłem przy niej i oboje skierowaliśmy się, zostawiając konie i ludzi na drodze, boczną ścieżką, wijącą się pomiędzy zbożem. Stasia jedną ręką podnosiła fałdy sukni, w drugiej trzymała szpicrutę i niecierpliwym ruchem ścinała nią kłosy i polne maki. Gdy nikt nie mógł już nas usłyszeć, zatrzymaliśmy się i spojrzeli na siebie oko w oko.
— Więc tak rozstać się mamy? wyrzekła drżącym głosem, kładąc rękę na mojem ramieniu.
— Stasiu! odparłem smutno lecz stanowczo, pomiędzy nami stoi niepodobieństwo. Wiesz o tem. Czegóż chcesz jeszcze odemnie?
— Ja nie wierzę w niepodobieństwo! zawołała gwałtownie, ja go nie przyznaję, ja chcę, żebyś przy mnie pozostał!
I mówiąc to, ściskała ramię moję drobną rączką. Dotąd to słowo: „ja chcę!“ było dla niej magicznem zaklęciem, któremu nie opierało się nic na świecie. Nie mogła uwierzyć bym ja, którym ją kochał, mógł oprzeć mu się naprawdę. Ale ja z lekka usunąłem ramię z jej uścisku i odpowiedziałem tem jednem słowem:
— To być nie może!
Stała chwilę, łamiąc gwałtownie ręce i gryząc usta do krwi prawie.
— Jerzy, szepnęła głucho, ty nie wiesz sam co robisz; ty nikomu tą ofiarą nie przyniesiesz szczęścia!..
— Alboż ja myślę o szczęściu? odparłem z wymówką, bo słowo to wydało mi się krwawem szyderstwem. Stasiu! ty nie rozumiesz mnie dotąd. Pamiętaj że niewolno cofnąć się przed obowiązkiem, choćby skonać przyszło pod jego ciężarem.