Strona:PL Waleria Marrené-Jerzy i Fragment 046.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jąc kiedy niekiedy na moje zachmurzone czoło. Droga którą jechaliśmy wiła się pomiędzy dwoma łanami zboża, tak wązko, że tylko dwa konie mogły iść razem; Lucyan pozostał trochę w tyle.
— Panie Jerzy, co panu jest? — zapytała w końcu Stasia.
— Nic pani, odparłem, trochę nierad z jej troskliwości. Głowa mnie boli; sądziłem że ruch i świeże powietrze rozpędzi tę lekką słabość.
Ale Stasia nie zdawała się przekonaną wcale.
— Byłeś pan zupełnie inny dziś rano, wyrzekła. A może, dodała po chwili, figlarnie pochylając się na siodle i patrząc mi w oczy, a może boli pana głowa tak samo jak mnie wczoraj?
Rozśmiałem się mimowolnie z jej przenikliwości.
— Przebacz mi pani, rzekłem, wczorajsze słowa. Jak na ukaranie mego pedantyzmu, możnaby je teraz po części do mnie przystosować. Niezawsze człowiek jest panem siebie.
Ale wyraz twarzy Stasi zmienił się nagle.
— To źle że pan tak mówisz, podchwyciła z żywością. Nie powinieneś zaprzeczać samemu sobie i psuć dobro któreś uczynił. Ja chcę pamiętać tylko wczorajsze słowa, bo wrażenie ich zostanie mi nazawsze.
Stasia, zwyczajem istot bardzo młodych, wszystko do wyższej podnosiła potęgi i zupełnie nie rozumiała półcieni. Ta szczerość i energia dziecinna chwyciły mnie za serce i zawstydziły we własnych oczach. Dla tego też odparłem jej poważnie:
— Życie jest ciągłą walką; co chwila spotykamy pokusę. Człowiek któryby ani chwilę nie osłabł i nie upadł, w którymby walka ustała, przestałby być człowiekiem, tak jak ten któryby się uchylał od walki, nie dorósłby własnej godności.