Strona:PL Waleria Marrené-January tom I 185.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

cyi i, mijając zabudowania kolejowe, odetchnęła szeroko czystą i orzeźwiającą atmosferą wsi. Było to w samo południe, dnia sierpniowego; ziemia spalona upałami lata, przybrała koloryt, właściwy gorącym krajom. Słońce pałało na rozognionem niebie, nadając gwałtowność i jaskrawość barwom. Nigdzie chmury żadnej, któraby chociaż przelotnie chłodziła ziemie.
Krótkie cienie, rzucane przez przedmioty, odcinały się ostro w krajobrazie, oblanym rażącemi światłami, w którym żółty kolor rżysk świeżo sprzątnionych. łączył się z niepewnym kolorem dojrzewających owsów, z brudno różową barwą tatarki i z szarawemi obszarami piasków.
Okolica, w której znalazła się Helena, nie odznaczała się ani wdziękiem, ani urodzajnością. Przestrzenie piaszczyste, zamknięte falistemi pagórkami, przerżnięte taflami uprawnych pól, porastały smętną i bladą roślinnością, właściwą jałowym gruntom. Gdzieniegdzie krzywy krzak jałowcu rozkładał gałęzie i wydawał się jak czarna plama na gorącym tle krajobrazu; gdzieniegdzie gromada bladolistnej dziewanny wznosiła sztywne łodygi, ustrojone złocistym kwiatem; gdzieniegdzie leżał głaz omszony, wśród kępy traw spalonych.
Cisza południowa panowała w całej naturze, cisza i samotność. Żniwarze odpoczywali w cieniu chat lub drzew, trzody zgonione do obór, ptaki nawet milczały, i tylko jednostajny głos świerszczów polnych brzmiał ze stron wszystkich, wtórując jaskrawym barwom południa, ognistym promieniom słońca i spieczonej ziemi.
Jeśli Helena pragnęła samotności, przypadek usłużył jej widocznie i zpod stóp jej zrywały się tylko owady i muszki, znęcone słodyczą kwiatu dziewanny, chorowitych bratków, lub dzikich skabioz, porastających z rzadka jałowe piaski.