Strona:PL Waleria Marrené-January tom I 175.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Odpowiem, choćbym miała stracić przyjaźń twoją. A więc, tak jest: kochałam, kocham!
— Przyjaźń moją?... alboż ja pomyślałam?... Mówiłam o sobie samej, tylko o sobie. Znałaś mnie. Czyż nie odpychałam od siebie próżnych marzeń? czy nie starałam się wypełniać życia, zadość czynić wszystkim obowiązkom? Wszak są kobiety, którym to wystarcza? nie prawdaż, że są takie?
— Są może... ja nie wiem.
— Mów ze mną otwarcie, przez miłosierdzie?
— A więc dobrze! masz słuszność! Tu nie czas na omówienia żadne. Pytasz o rzecz nieobrachowaną. Bo cóż my wiemy o życiu bliźnich? to, co nam pokazują, to co dostrzeżemy przypadkiem. Istota faktów zawsze prawie pozostaje nieznaną. Któż odgadnie, co dzieje się w sercach kobiet bez skazy? Co je broni, lub ochrania? Są to cyfry niewiadome, wniosków z nich wyprowadzać nie można.
— Ja przynajmniej wierzyłam święcie, że obowiązków przyjętych dopełnię.
— I wieleż ty miałaś lat idąc za mąż?
— Szesnaście.
— Tak! pamiętam: byłaś sierotą, posiadałaś piękność i majątek, dwa dary, które są tylekroć powodem nieszczęścia. Byłaś dzieckiem, gdy rozporządziłaś sobą niepowrotnie. Podpis twój, położony na urzędowym akcie, na żadnym nie byłby ważnym, oprócz na tym jednym, którym zamykałaś przed sobą drogę szczęścia, którym dopełniłaś moralnego samobójstwa. Cóż chcesz? taka jest logika i sprawiedliwość praw naszych.
— I cóż ztąd? I cóż ztąd, Oktawio?
— To, że położenia podobne wytwarzają też pewne konieczności. Ludzie wyrabiają sobie życie takie, jakie mogą.